|
Na ratunek Avaya
Strona 2
Autor: aria
1 : 2 : 3 : 4 : 5
Po minach dało się odczuć natychmiast porażkę jaką odnieśliśmy pomimo tego że rozgromiliśmy wojska Krwawego Tyrana na wszystkie strony. Nasi oficerowie zostali pojmani. W koncie sali zauważyłem znane mi sylwetki swoich kompanów przywitali mnie wkładając mi do ręki kupek z grzanym piwem, ciepło napoju przepływające przez gardło rozeszło się po całym ciele. Popatrzałem im w oczy i następnie opowiedziałem o swoim śnie, gdy skończyłem milczeli posępnie dumając nad mymi słowami.
- Nigdy nie rozumiałem zależności pomiędzy tobą, a twoim demonem - odezwał się pierwszy Moregn swoim palcem stuknął mnie w pierś tak jakby piekielny duch z którym byłem połączony właśnie tam się znajdywał, czemu ludzie mają takie płytkie wyobrażenie o magii? - ale nieraz ratowałeś nam tyłki - kontynuował - więc prędzej uwierzę tobie niż tym co zajęli stołki naszych dowódców.
- Wici szelmowskie są już rozpuszczone, - wtrącił się Jorgan wielki barczysty mężczyzna o tępym wyrazie twarzy ale za to bardzo ostrym mieczu, a ci którzy w to wątpili mieli okazję przekonać się na własnej skórze podczas oblężenia - zakazali opuszczania miasta poza obręb stacjonowania wojsk.
- A czy nam kiedykolwiek wydane rozkazy zawadzały w wykonywaniu tego co do nas należy? - popatrzyłem po nich uważnie w pół mroku zabłysnęły oczy. Zawsze mogłem na nich liczyć.
- W takim razie musimy się spieszyć i wyprzedzić resztę!
Od magazynierki dostaliśmy wszystkie potrzebne nam rzeczy, od trenera wzięliśmy młode rumaki. Przed zmrokiem wyjechaliśmy potajemnie z Randol by odnaleźć naszych dowódców, zimne powietrze wypełniało nozdrza parskających wierzchowców. Skierowaliśmy się do Kherum według snu powinni przebywać niedaleko cmentarza. Droga witała nas pozostawionymi trupami w rowach i kruków żerujących na padlinie, dzikie zwierzęta nie stanowiły dla nas zagrożenia lecz już pierwszej nocy straciliśmy zapasowego wierzchowca przez watahę wilków. Postanowiliśmy, że więcej już nie będziemy tracić czasu na odpoczynek, podczas nocnego galopu oświetlałem drogę magią swojego demona. Nazajutrz dotarliśmy do miejsca i tu dotarło do starcia. Koba i Dedo odnaleźliśmy przy cmentarzu pilnowali aby wszyscy polegli towarzysze zostali godni pochowani.
Zdaliśmy raport z tego co się wydarzyło u nas.
- Nie możemy zostawić tego miejsca bez dowódcy ale ktoś musi wrócić do Randol no i trzeba koniecznie odnaleźć resztę - Koba spojrzał się na mnie - jak trafiliście na nasz ślad?
Po chwili opowiedziałem mu wszystko.
- Zaklinacz... - zadumał się - dałbyś radę ponownie połączyć się z swoim duchem?
- Zrobię to tylko w ostateczności i na wasz rozkaz Koba...
- Mów czego wtedy potrzebujesz... a ty Dedo ruszaj do Randol i przejmij tam dowództwo, ruszycie wojskiem zaraz do mnie, a potem my podążymy waszym tropem. Aż odnajdziemy was.
Przygotowano mi małą salkę po środku której płonęło ognisko, wpatrywałem się w nie wdychając opary z ziół, poczułem jak płomienie wypełniają mnie. Ciało drgało w konwulsjach jak zawsze gdy próbowałem się w ten sposób połączyć z demonem, świat wypełnił ogień i żar... w tym momencie poczułem jego obecność.
Czytaj dalej ->>
|
|